poniedziałek, 7 listopada 2011

Temat Numeru 6 : L.U.C - Kosmostumostów

 4871 numer 6 (listopad-grudzień 2011)

Jestem jak kundel zamknięty w budzie przez trzynaście miesięcy i nagle wypuszczony na dwór.

rysunek: Grzegorz Przybyś
20. października 2011 premierę miało najnowsze wydawnictwo L.U.C-a (Łukasz Rostkowski) - artysty od lat związanego z Wrocławiem. Właśnie temu miastu, jego ludziom i duchom dedykuje on album „Kosmostumostów”. W rozmowie z Informatorem Muzycznym 4871 L.U.C. zdradza szczegóły tego projektu.

Marta Miranowicz: Każdy Twój nowy projekt jest zawsze oryginalny i okazuje się być wielką niespodzianką dla fanów. Czym chcesz zaskoczyć tym razem?

L.U.C:  Nowa płyta ma w okładce drobinki piasku z księżyca, które ściągnąłem ze strony NASA i wydrukowałem nową aplikacją do ajfona. Zaskoczenie to rzecz miła i wartościowa z punktu widzenia ogromnej przewidywalności dzisiejszej muzyki i filmu. Dziś każdy kto uczestniczy w sztuce może czuć się trochę jak Nostradamus. Coraz łatwiej nam wywróżyć o czym będzie następna piosenka na płycie albo jak się skończy film.  Jednak to nie zaskoczenie mnie napędza, lecz polskie zupy i koncept oraz to, że mogę komuś opowiedzieć coś, co mu pomoże czy też da jakieś miłe przeżycie. Myślę, że tutaj zaskoczeniem będzie, oprócz pojawienia się nagle np. prof. Miodka, pewnego rodzaju osobistość płyty. KOSMOSTUMOSTÓW będzie to album bardzo, bardzo osobisty i ujawni pewną tajemnicę ELUCE, czyli to skąd ja się naprawdę wziąłem, bo tego nigdy nie poruszyłem na żadnym albumie. To dość specyficzna historia, która może dodać wiary ludziom, która może pomóc z klęski ulepić uśmiechniętego bałwanka triumfu.

MM: Czy w związku z tym, że ta płyta jest dla Ciebie bardzo osobista czujesz się całkowicie spełniony po jej powstaniu? Jest ona idealnym dopełnieniem Twojej twórczości?
L.U.C:  Lepiej żeby była, bo po tej premierze planuję dłuższą przerwę. Ale jakiś miesiąc po każdej płycie widzę, co można było zrobić lepiej i już chcę nagrywać następną, która będzie lepsza... Mimo to czuję się bardzo dobrze z tym projektem, ma on ciekawą genezę. Oprócz tego, że jest osobisty, jest spełnieniem pewnego marzenia. Jest potwierdzeniem wartości miasta, w którym żyję, bo mówi o osobistym przeżyciu, przez pryzmat Miasta Stumostów, czyli Wrocławia, który zarazem jest mecenasem tego projektu i bardzo się zaangażował. Okazało się, że są w tym mieście urzędnicy, zwłaszcza w Departamencie Spraw Społecznych, Wydziale Kultury i Biurze Euro, którzy chcą robić rzeczy nietuzinkowe - nie boją się awangardy i dziwactwa. Powstał taki wspólny projekt – mój i tego miasta. Niespodzianką jest to, że wychodzimy w przestrzeń miejską poprzez murale i streetart, robimy bardzo wiele dodatkowych akcji, tworzymy również komiks do tej płyty, więc czuję się z nią świetnie - bo jest multimedialna. Odcinam się w niej też od pewnego rodzaju publicystyki i polityki, w którą niektórzy zaczęli mnie dość mocno wciskać i wracam do korzeni sztuki, czyli emocji.

MM: No właśnie, bo w wielu poprzednich utworach komentując otaczającą nas rzeczywistość krytykowałeś polskie społeczeństwo i system, w jakim funkcjonujemy - teraz bardziej skupiłeś się na człowieku i jego wnętrzu?
L.U.C: Tak. To jest płyta nieco filozoficzna, dlatego wychodzi jako PLANET L.U.C, czyli album będący planetą, a więc całym mikroświatem, który sam kształtujesz. Przylatujesz tu swoją rakietką, wystawiasz drabinkę, wysiadasz i chcąc poruszać się po niej gubisz się, odnajdujesz różne uliczki, ścieżki i smaki.  Album jest oczywiście skupiony na konkretnej fabularnej historyjce, ale każdy może w nim znaleźć coś dla siebie. Jest np. lusterko, w którym możesz sprawdzić czy, nie wystaje Ci koza z nosa albo przejrzeć się na wylot i poznać prawdę o sobie.

MM: Co oprócz swojej historii chcesz ukazać poprzez KOSMOSTUMOSTÓW?
L.U.C:  Wartość porażki, łez, zagubienia. Ludzie, którzy mocno pędzą w dół jak Kursk mogą tak naprawdę roztrzaskać się o beton albo bardzo mocno odbić się od dna i polecieć o wiele wyżej aniżeli poziom, z którego spadali. Projekt przede wszystkim jednak ukazuje niesamowite miasto, któremu strasznie dużo zawdzięczam. Nagrałem wiele różnych płyt, w których Wrocław gdzieś tam się pojawiał, ale w sumie nigdy nie stworzyłem albumu, który skupi się na nim, tak jak Polacy na kupowaniu luksusowych samochodów.
Nowa płyta oprócz mnie, mówi o wyjątkowym mieście, które ma oczywiście mnóstwo wad i problemów, ale ma w sobie jakąś niesamowitą energię, która zmieniła całkowicie moje życie i nigdy mu tego nie zapomnę. Nawet jeśli wiatry poniosą mnie na jakąś zupełnie inną część kontynentu czy świata, a może nawet kosmosu, to Miasto Stumostów już zawsze będzie w moim sercu. A póki co jestem tu z wyboru, mimo ogromnych pokus finansowych ze stolicy, którą też bardzo lubię.

MM:  Z tego co mówisz, widać, że Wrocław jest dla Ciebie szczególnie ważny. Co konkretnie sprawiło, że w swej sztuce poświęcasz Wrocławiowi tyle uwagi?
L.U.C: To miasto jest związane z moją historią i moim życiem. To tu przyjechałem, to tu się zagubiłem, to tu kapitan gleba zwinął mi spod nóg asfalt jak dywan i zacząłem spadać. I to tutaj ktoś rozścielił pode mną swoje skrzydła - nie tyle, że mnie uratował, ale odbił mnie w niebo, dał mi potężny grunt do spełnienia siebie, do odnalezienia prawdy w samym sobie. Mówiąc wprost - to miasto i jego ludzie pokazali mi, że zbłądziłem i stchórzyłem wybierając studia - prawo. Że mam w sobie kreatywność, której się wstydziłem i nie miałem odwagi eksplorować. Dało mi wielką wiarę w siebie i pomogło się zrealizować. Historia ukazana na nowej płycie tak naprawdę tylko rozpoczyna pewną historię, która dalej była jeszcze bardziej wrocławska. Drugi koncert we Wrocławiu i już pełny klub ludzi, którzy przyszli wesprzeć nas - rzecz dziwną i inną. PPA itd.. niesamowita energia.

MM:  Jak zmienił się Wrocław, widziany Twoimi oczami, odkąd zacząłeś go opisywać w swojej twórczości?
L.U.C: Dość ładnie i dość bardzo. Ta płyta opowiada o niezwykłym momencie tego miasta,
kiedy jak w majtkach Papaya po puszce szpinaku nastąpił wielki boom. Eksplozja sztuki i nowej muzyki. O czasach tworzenia tzw. wrocławskiego soundu jako indywidualnego brzmienia i stylu. To był czas kiedy w Mekce grałem koncerty jeszcze bez pozwolenia, gdzie przychodziło 500 osób, a Ci którzy się nie mieścili, wsadzali przez okna swoje nerki i uszy, żeby być z nami. Czuło się wielkie wsparcie z tego miasta oraz duże ciśnienie na rzeczy alternatywne, inne, ale w sposób niekrytykancki, bardzo entuzjastyczny. To było niesamowite. Dzisiaj Wrocław się zmienił. Z jednej strony wypiękniał, ale też mam wrażenie, że troszeczkę się ochłodził – wszystko już mamy - musimy uważać, żeby pielęgnować nasz entuzjazm. Mamy super fajne, nowe ulice, piękny stadion, świetną obwodnicę, jestem z tego dumny, lecz z drugiej strony klubowo i koncertowo nastał trudniejszy czas we Wrocławiu. Ale zmieniamy to.

MM:  A jak Ty,  jako artysta, zmieniłeś się od momentu wydania pierwszej płyty?
L.U.C: Myślę, że w międzyczasie zostałem zaatakowany przez 40 miliardów bakterii, które pokonałem, a więc dość duże pole bitew zdrowotnych, dość duże pole bitew emocjonalnych i etycznych, które rozgrywały się we mnie i myślę, że dziś L.U.C to zupełnie inna ziemia. To strasznie długa historia na kolejną płytę. Myślę, że ziemia ta jest jednak wciąż nasączona tym samym powietrzem i tlenem, którego sprawcą jest w sumie Wrocław. Może trawa jest bardziej szorstka, może mam więcej nieufności, może mam czasami troszkę mniej entuzjazmu do pewnych rzeczy, ale jednak wydaje mi się, że jest pewnego rodzaju tlen dystansu, który jest tlenem Wrocławia, bo tu mieszkam i tu zostałem.

MM: W swojej twórczości kierujesz się filozofią 4 galaktyk, która zakłada połączenie muzyki, liryki, filmu i grafiki. Do tej pory nie skupiałeś się jednak na grafice w takim stopniu jak teraz - sądzisz, że komiks pozwoli bardziej zrozumieć Twój przekaz?
L.U.C: Tej uwagi grafice zawsze poświęcałem i tak wyjątkowo dużo, bo nasze okładki były skrupulatnie przygotowywane przez tygodnie, a nawet miesiące przez Adasia i ekipę w Juice. To zawsze była konceptualna identyfikacja całego albumu. W tym momencie przygotowujemy coś jeszcze większego. Czy pozwoli to lepiej zrozumieć moje jazdy? Być może, a może uda się stworzyć kolejną jakość. W to wierzę, bo z Grzesiem Przybysiem, znakomitym rysownikiem, i Adasiem Tunikowskim stworzyliśmy już okładkę, a teraz pracujemy nad komiksem. Jest to wyjątkowa praca: moja praca reżysersko-słowna i ich praca graficzno-ilustracyjna. Mam wrażenie, że naprawdę powstanie dziwna, nieco inna jakość, taki komiks do poetyckich metafor słownych z piosenek. Może to spowoduje, że stanę się jeszcze bardziej niezrozumiały - bo będzie to dawało pole do kolejnych interpretacji i może wybić ludzi z ich wcześniejszych odczuć... Chcę, żeby to była kolejna płaszczyzna tego opowiadania, to ma być cały mikroświat, który pozwoli nam puścić wodze wyobraźni.

MM: Oprócz komiksu ma powstać zainicjowana przez Ciebie Ścieżka Muralowa będąca nawiązaniem do płyty. Czy możesz zdradzić, co będzie przedstawiać i w jakiej części miasta powstanie?
L.U.C: Nie mogę na razie za dużo ujawniać, mogę powiedzieć tyle, że trwa batalia z formalnościami. Faktycznie, chcemy wyprowadzić okładkę w przestrzeń miasta. To pewnie wydarzy się jeszcze tej jesieni.

MM: Czyli jeszcze nie wiecie gdzie?
L.U.C: Na pewno spory fragment będzie na Śródmieściu, czyli w miejscu, w którym się wychowałem we Wrocławiu, gdzie przeżyłem wiele różnych chwil - pozytywnych i  negatywnych. Ma to być zrobione w każdym razie w ten sposób, że te wszystkie trzy rzeczy – komiks, okładka i murale - połączą się.

MM: Ale w jaki sposób? Będą przedstawiać to samo czy stworzą jakiś jeden ciąg?
L.U.C: No właśnie zobaczysz [śmiech]. Stworzy się taka planeta.

MM: A czym muzycznie będzie się różnił najnowszy album od poprzednich?
L.U.C: Chciałem zrobić album z wrocławskimi muzykami, czyli taką płytę, w której udzielają się tutejsze zespoły, ale niestety zostałem zmuszony zrobić to głównie na zasadzie samplingu. Zamykałem się i korzystałem z różnych winyli, głównie polskich, gdyż chciałem promować polską muzykę i ją remiksować. Są to oczywiście moje kompozycje, natomiast do płyty zaprosiłem samych wokalistów, poza Leszkiem Cichońskim, Bondem i Jankiem Krzeszowcem - trzema świetnymi instrumentalistami, którzy zagrali pewne partie. Trudno mi zawsze powiedzieć czym się różnią moje płyty, one są klimatycznie bardzo podobne, muzycznie poruszam się w tych samych rejonach, ale na pewno będzie to wyjątkowo energetyczna i melodyjna płyta.

MM: Jakich wokalistów zaprosiłeś do współpracy?
L.U.C: Powiem Ci tak: bardzo dużą część wokalnego Wrocławia, bo tak naprawdę to ludzie, którzy są powiązani z moją historią. W ogóle na płycie występują tylko i wyłącznie ludzie z Miasta Stumostów. To jest tak zrobiona płyta, że poza bonus trackiem odnoszącym się do Pospolitego Ruszenia, gdzie jest SOKÓŁ z Warszawy, fabułę - bo jest to płyta fabularna z puentą na końcu - opowiadają tylko i wyłącznie Wrocławianie. I są to ludzie z przeróżnych środowisk. Trzeci Wymiar i Waldemar KASTA znani raperzy, Natalia Grosiak z Mikromusic, Mesajah z Natural Dread Killaz, ale także prof. Jan Miodek, Cezary Studniak, aktor, również Philip Fairweather - znany w całym mieście uliczny śpiewak - jeden  z pierwszych Anglików, którzy przyjechali pracować do Polski, a nie odwrotnie. Miał być też Lech Janerka, ale nie udało się nam zazębić.

MM: Więc KOSMOSTUMOSTÓW promuje Wrocław pełną parą…
L.U.C: Taki jest tego cel. Miasto jest partnerem tego projektu i od początku pracujemy nad tym razem, dzięki czemu może to przyjąć wyjątkowy rozmach. Co bardzo ważne, to wyjątkowo dojrzały mecenat, który istnieje mimo, że czasem słodzę, a czasem obnażam słabości Wrocławia. Wszyscy jednak chcemy w jakiś sposób promować to miasto i opowiadać o jego energii innym.

MM: Z zawodu jesteś prawnikiem, ale cały poświęcasz się sztuce. Co Ci daje to poświęcenie?
L.U.C: To, że od jakichś siedmiu lat, mimo, że uwielbiam spać, wstaję zawsze rano mega szczęśliwy. I każdego dnia przez te lata, kiedy robię muzykę, nie dowierzam szczęściu, które mam: że robię to co kocham, spełniam się jak obietnica słownego dziadka i jeszcze czasem, ktoś to docenia dając obiektywny dowód, że to wszystko ma sens. Po prostu czuję, że jestem na swoim miejscu.

MM: Czujesz satysfakcję…
L.U.C: Tak, ale przede wszystkim to jest to, o czym mówi ta płyta. Oprócz opowieści o mieście mówi ona o tym, że każdy z nas ma w sobie skarb i niełatwo go znaleźć. Jednym jest on podany na tacy, mogą go znaleźć jak automat parkingowy na każdym rogu, a inni muszą się wybrać gdzieś do Lubina - zaszyć w kopalni na dwadzieścia lat wynająć koparki i kopać według badań facetów, co chodzą z różdżkami i machają wahadłami. Potem wysadzają dynamity, biorą kredyty, kupują tytanowe wiertła i dalej wiercą. A powołania wciąż nie widać. Tak nierównomiernie jest ukryty ten nasz skarb. Ale uważam, że warto go szukać. Mój był bardzo dziwnie ukryty, bo ja nigdy nie sądziłem, że mam taką możliwość, zdolność do wykreowania czegokolwiek poza stolcem. Polecam wszystkim ludziom szukać swojego skarbu, bo życie jest jak targi fryzjerskie - każdy próbuję Cię wystylizować na swój sposób - mama, tata, koledzy, szkoła - i czasem zapominamy już jaki właściwie był nasz kolor włosów.

MM: A jak to się stało, że w ogóle zacząłeś tworzyć muzykę i skąd czerpiesz na to tyle energii?
L.U.C: To jest pytanie, na które na szczęście już nigdy nie będę musiał odpowiadać, tylko każdemu będę podsuwać pod nos właśnie tę płytę. Myślę, że chwyciłem Boga za piętę, że robię to, co kocham i chcę tego zrobić jak najwięcej, bo mam szansę. Zachowuję się trochę jak taki kundel, który siedział w budzie zamknięty przez, powiedzmy, trzynaście miesięcy i nagle jest wypuszczony na dwór: biega, szczeka, przynosi patyki, językiem chlasta zboże i nie może się nacieszyć. Ja tak troszeczkę funkcjonuję. Ale definitywnie muszę zwolnić. To moje postanowienie na trzydziestkę. To moja czwarta płyta w ciągu ostatnich 2 lat, a chyba 10 w ogóle.

rozmawiała: Marta Miranowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz