poniedziałek, 7 listopada 2011

Rozmowa z Andrzejem Kosendiakiem

4871 Nr 6 (listopad-grudzień 2011)

fot. Ł. Rajchert

Smakowanie muzyki – wywiad z Andrzejem Kosendiakiem, Dyrektorem Generalnym Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans



Piotr Matwiejczuk: Mapa festiwalowa w Polsce jest coraz gęstsza. Powstają nowe imprezy wyspecjalizowane w poszczególnych gatunkach, stylach czy kręgach wykonawczych. Jak widzi pan na tym tle miejsce Wratislavii? W jakim stopniu program tegorocznego Festiwalu jest ucieleśnieniem pana wizji i spełnieniem pana marzeń?
Andrzej Kosendiak: U swoich źródeł Festiwal miał konkretne założenia, opisane zresztą przez Andrzeja Markowskiego. Ale w swojej historii często odchodził od nich dość daleko. Mam poczucie, że te edycje, które przygotowywaliśmy z Paulem McCreeshem, są bliskie pierwotnej myśli, która legła u podstaw Wratislavii. Jednocześnie jest to dziś Festiwal zupełnie inny, ponieważ odbywa się w innym otoczeniu. Kiedyś był samotną wyspą i przez wiele lat – w czasach, kiedy wyjazdy za granicę i docieranie do nagrań było bardzo trudne – był niemal jedyną okazją, by podziwiać artystów światowego formatu. Wtedy mieliśmy tutaj wszystkich największych, i są oni obecni także dziś. To prawda, że konkurencja jest coraz większa. Chociażby festiwal Chopin i jego Europa, który w tym roku zainaugurowała orkiestra naszej Filharmonii. Bardzo cieszę się z tego, że w Polsce jest tyle tak znakomitych festiwali. To znaczy, że w końcu jest u nas normalnie. Sytuacja, w której istniało jedno miejsce, do którego wszyscy pielgrzymowali jak do Mekki, była niemożliwa do utrzymania. Ale jest to, oczywiście, wyzwanie dla Wratislavii.

PM: I właśnie w takich warunkach Festiwal musi się czymś wyróżnić, musi mieć własny profil, być niepowtarzalny. Mam wrażenie, że na początku zdefiniował tę odrębność Wratislavii Andrzej Markowski pisząc o „actus oratoricus dziejącym się we Wrocławiu”. Warto pamiętać, że w swojej słynnej Inwokacji nie ograniczył się do muzyki dawnej, która w pewnym okresie Festiwal zdominowała.
AK: Andrzej Markowski był przecież wybitnym dyrygentem, który dokonał wielu prawykonań utworów chyba wszystkich najwybitniejszych polskich kompozytorów. Ten Festiwal miał pokazywać muzykę wokalną, nie zawężając jej do żadnego rodzaju wykonawstwa czy epoki historycznej. Długo rozmawialiśmy na ten temat z Paulem McCreeshem i nigdy nie spotkałem się z najmniejszym oporem z jego strony w zaakceptowaniu tej formuły. W tym roku mieliśmy i repertuar średniowieczny, a nawet liturgiczny, i utwory nowe, zamówione u Pawła Szymańskiego i Pawła Łukaszewskiego. To pokazuje, że muzyka jest jednością, a na Festiwalu chodzi o smakowanie tej muzyki, która współistnieje ze słowem, o celebrację śpiewu solowego, chóralnego i gatunków wokalno-instrumentalnych. Podoba mi się też pomysł Paula na solowe recitale instrumentalne, bo przecież „śpiew” instrumentu solowego jest idei Wratislavii bardzo bliski. A więc to, co powoduje, że ten Festiwal nadal jest mocny i nadal ma swoich zagorzałych wielbicieli, to nie tylko artyści, a także formuła. Cieszę się, że melomani dostrzegają nie tylko największe gwiazdy.

PM: Cenną i chyba bliską zamysłom Markowskiego ideą Wratislavii są także projekty przygotowywane specjalnie na Festiwal. 
AK: Ten element bardzo mocno wyeksponował Paul McCreesh. Dzięki temu nie jest to tylko Festiwal gwiazd, które przyjeżdżają na chwilę, a następnego dnia po koncercie już ich nie ma. Choćby Pieter Wispelwey, który nie tylko zagrał swoje recitale, lecz także wziął udział w koncercie muzyki polskiej (wykonał Grave Lutosławskiego), czy Nicholas Daniel, który również miał swój recital, ale jednocześnie prowadził warsztaty dla młodych muzyków, członków Orkiestry Festiwalowej. Wspólne projekty zespołów McCreesha, Chóru Filharmonii Wrocławskiej i Orkiestry Festiwalowej – to prawdziwy dialog artystyczny. Tak przygotowywany był Eliasz Mendelssohna, najpierw wykonywany na Promsach, potem nagrywany (mam nadzieję, że już niedługo ukaże się kolejna nasza płyta), a następnie prezentowany na Wratislavii. To owoc konkretnej współpracy artystów. Bardzo chcemy, żeby Wratislavia nie była jedynie serią koncertów importowanych gwiazd, ale by dawała możliwości współpracy i realizowania takich projektów, których gdzie indziej artyści nie byliby w stanie zrealizować.

PM: To, co szczególnie zwróciło moją uwagę w programie tegorocznego Festiwalu, to potężna dawka muzyki średniowiecza i renesansu. W Polsce dawno czegoś takiego nie było… 
AK: Moim zdaniem Festiwal w poszczególnych edycjach powinien dawać okazję obcowania z wybranym okresem historii muzyki. Niedawno mieliśmy na przykład brytyjską edycję. Odezwały się wtedy głosy krytykujące McCreesha. Dziś mam jeszcze mocniejsze poczucie, że była to niepowtarzalna okazja do poznania tego repertuaru. Któż jeśli nie Brytyjczyk ma nam pokazywać to, co istotne w historii i teraźniejszości kultury muzycznej swego kraju. Myślę, że większy nacisk kładziony na daną epokę, obszar geograficzny lub stylistyczny jest bardzo pożądany. Na przykład w przyszłym roku będzie dużo muzyki Bacha, w tym jego Pasje. Dzięki temu publiczność festiwalowa ma okazję wejść w ten specyficzny świat, który wielu słuchaczom jest wciąż odległy. Chcieliśmy, by muzyka średniowiecza przedstawiona była szerszej publiczności, a nie tylko ludziom już nią zafascynowanym.

PM: Obok repertuaru najdawniejszego mamy ten najnowszy – zamówienia kompozytorskie. 
AK: Jestem bardzo zainteresowany kontynuacją tego wątku, a nawet jego rozwojem. Jest on zresztą obecny nie tylko przy okazji Wratislavii. Wszystkie wrocławskie zespoły stale zamawiają utwory. To praktyka niemal codzienna. Chcemy dawać kompozytorom możliwość pisania dzieł na konkretne zamówienia. Tak rozumiemy obowiązki, jakie spoczywają na instytucji muzycznej. Chodzi przecież nie tylko o wykonywanie repertuaru popularnego, na który zawsze sprzedamy bilety, lecz także inspirowanie twórców. Mamy też inne festiwale, na które zamawiane są nowe utwory: Jazztopad, Musica Polonica Nova, Musica Electronica Nova.

Rozmawiał Piotr Matwiejczuk (Polskie Radio)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz