wtorek, 30 sierpnia 2011

Warto odwiedzić: ODT Światowid

Budynek ODT Światowid 
OŚRODEK DZIAŁAŃ TWÓRCZYCH ŚWIATOWID

To miejsce na kulturalnej mapie Wrocławia, gdzie działa obecnie około 30 sekcji oferujących popołudniowe zajęcia artystyczne dla dzieci, młodzieży i dorosłych.

Zajęcia te mieszczą się w kilku głównych nurtach tematycznych; są to: teatr, muzyka, plastyka, taniec, zajęcia zintegrowane, hobby i relaks. Ośrodek od wielu lat rozwija profil działań impresaryjnych – jest organizatorem festiwali, konkursów, warsztatów artystycznych, producentem premier teatralnych, miejscem koncertów i wernisaży. Do dużych imprez Światowida należą: Wrocławski Festiwal Form Muzycznych (listopad), Artystyczne Warsztaty Wokalne (okres ferii zimowych – styczeń lub luty), Festiwal Bajkopisarzy „Piernikowa Chata” (styczeń-kwiecień), Ethnos – kultury świata (kwiecień) i Międzynarodowy Konkurs Plastikowych Modeli Redukcyjnych „Światowid” (maj).

Inny nurt aktywności Ośrodka to panel działań familijnych. Poza letnimi i jesiennymi piknikami rodzinnymi w ofercie znajdują się również wakacyjne plenery ceramiczno – malarskie „Pod górą Ślężą”, skupiające uczestników w różnym wieku (dzieci, młodzież, dorośli), ale o podobnych artystycznych pasjach. Światowid to także niezależna działalność dwóch galerii. Galeria „Ca-ffe pod spódnicą” (czyli kafejka artystyczna Ośrodka) promuje różne oblicza sztuki – organizuje wernisaże i wystawy, spotkania autorskie, kameralne koncerty. Jest też miejscem przedstawień kabaretowych oraz imprez okolicznościowych. Nieustannie zaprasza twórców do współpracy! Galeria 51 - Pracownia Grafiki Artystycznej (przy ul. Szczytnickiej 51we Wrocławiu) ma status fili. Jej przestrzeń spełnia jednocześnie trzy funkcje.

Jako część ODT Światowid wzbogaca ona ofertę Ośrodka w zakresie zajęć artystycznych dla dzieci, młodzieży i dorosłych, ale pozostaje też miejscem artystycznej pracy twórczej jej gospodyń (artystek – graficzek: Marty Lech i Moniki Cichoń), jak i pełni rolę galerii sztuki prezentującej prace profesjonalnych artystów oraz amatorów.  ODT Światowid jak większość wrocławskich instytucji kultury również oferuje: wynajem pomieszczeń, wynajem sprzętu nagłaśniającego, obsługę fotograficzną, organizację komercyjnych imprez artystycznych, plenerowych i okolicznościowych.

Ośrodek Działań Twórczych Światowid
ul. Sempołowskiej 54A
51-661 Wrocław
tel. 71 348 30 10
odt@swiatowid.net.pl

www.swiatowid.net.pl

Temat Numeru: X Wroclaw Industrial Festival

X Wroclaw Industrial Festival 
10 – 13.11.2011

Industrialna muzyka dla industrialnych ludzi” – kiedy awangardowy performer i muzyk Monte Cazazza wymyślił to hasło prawie czterdzieści lat temu, na pewno nie przypuszczał, że nie tylko się ono szybko nie zdezaktualizuje, ale także, że wraz z upływem czasu coraz więcej osób będzie je podchwytywać.

 To, co początkowo było tylko sloganem niewielkiej grupy kontrkulturowych buntowników, stopniowo zaczęło rozszerzać się poza ramy tego artystycznego getta i rozpoczęło triumfalny marsz poprzez inne gatunki i stylistyki, podbijając nowe terytoria w sztuce i kulturze. I tak estetyka industrialna naznaczyła większość współczesnych nurtów, tworząc jednocześnie ich nowe odmiany i kierunki. Wpływ industrialu odbił się wyraźnym  piętnem nie tylko na praktycznie każdym trendzie muzycznym ostatnich dekad, ale miał też swój wpływ również na inne dziedziny sztuki – na film, architekturę, literaturę, performance czy design.

A my we Wrocławiu mamy to szczęście, że właśnie tu odbywa się jedna z najważniejszych na świecie – jeśli w ogóle nie najważniejsza – impreza promująca wszystko, co z industrialną kulturą i muzyką związane. W tym roku Wrocław Industrial Festiwal – bo o nim właśnie mowa – będzie obchodził swój jubileusz. Już od 10 lat zjeżdżają się tu absolutni klasycy gatunku, cała czołówka światowej sceny industrialnej we wszystkich możliwych jej odcieniach i barwach. Klasycy tradycyjnego industrialu, tuzy neofolku, luminarze ambientu we wszystkich jego odmianach, prekursorzy martialu, mistrzowie EBM, IDM i wszystkich innych prądów elektroniki, wirtuozi stylistyki noise – aż za dużo by tu wymieniać. Takie nazwy mówią same za siebie – Tuxedomoon, Psychic TV, Nurse With Wound, Nocturnal Emissions, Deutsch Nepal, Sol Invictus, Merzbow, Esplendor Geometrico, Spiritual Front – to tylko wybrane projekty, które wystąpiły na poprzednich edycjach tej zasłużonej imprezy.

Każda z tych nazw wzbudza silne emocje wśród licznych fanów owej osobliwej estetyki, która w kategoryczny i bezlitosny sposób dokonuje obrachunku ze współczesną kulturą, industrializacją społeczeństwa i cywilizacji – a to wszystko w połączeniu z zafascynowaniem technologią, przy zwróceniu jednak uwagi na wszelkie zagrożenia z jej strony płynące. Oczywiście Wrocław Industrial Festiwal, zorganizowany przez Maćka Fretta i Arka Bagińskiego ze Stowarzyszenie Industrial Art, to nie tylko rewia gwiazd gatunku – podczas jego trwania można zobaczyć na żywo i zapoznać się także z nadziejami tej estetyki, z artystami starającymi się ruszyć ją na zupełnie nowe tory, z eksperymentatorami i awangardzistami, którzy wciąż popychają industrial do przodu, sprawiając, że jest to jedna z tych estetyk, której na pewno nie można nazwać martwą i której wpływ, mimo swojego pozornie ograniczonego zasięgu, daleko wykracza poza łamy jej samej, w wyraźny sposób odbijając się na wielu innych dziedzinach. Dlatego też każdy szanujący się fan muzycznego eksperymentu powinien  podpisać swoją listę obecności we Wrocławiu między 10 a 13 listopada 2011 roku, a na pewno odnajdzie podczas tego cyklicznego wydarzenia coś dla siebie.


I tak przez swoją artystyczną bezkompromisowość Wrocław Industrial Festiwal dożył do sędziwego wieku jak na festiwal daleki od prezentacji czysto komercyjnych projektów. Jak należało się spodziewać – dziesiąta edycja jest czymś zdecydowanie specjalnym, pełnym niespodzianek i wisienek na torcie dla najbardziej wymagających audiofili.  Trudno nawet wymienić jedną gwiazdę tej edycji, bo artystów z pierwszej, światowej ligi jest aż kilku. A zatem – zaczynamy! Po pierwsze – Clock DVA – nazwa elektryzująca wszystkich wielbicieli industrialu, post-punka i EBM, absolutni nestorzy na tej scenie, grający już od 35 lat, którzy współtworzyli takie formacje, jak Cabaret Voltaire, Human League, The Siouxie and The Banshees czy The Anti Group Company (który to projekt również zagości na festiwalu). Obok nich – Der Blutharsch and The Infinite Chuch of The Leading Hand – nowe wcielenie jednego z najważniejszych zespołów dla nurtu martial industrial – obecnie w wyraźny sposób romansującego z psychodelicznym rockiem spod znaku Hawkwind. Kolejną gwiazdą będzie Absolute Body Control – formacja z początku uprawiająca synthpop, potem niezwykle ważna dla rozwoju europejskiego EBM, która po reaktywacji w 2008 roku powróciła do swoich muzycznych korzeni.

Jednym z highlightów festiwalu będzie na pewno występ legendarnej grupy Zoviet France – niezwykle ważnej multimedialnej formacji, która odnalazła się we właściwie każdej odmianie ambientu, dekonstruując  je i odbudowując w oryginalny sposób, korzystając ze wpływów tak przeciwnych sobie stylistyk jak muzyka konkretna czy field recording. Nie można też pominąć innej ważnej postaci, która wystąpi się we Wrocławiu – to Tim Lewis, bardziej znany pod swoim pseudonimem Thighpaulsandra – wszechstronny muzyk i multiinstrumentalista, który zasłynął wieloletnią współpracą z Julianem Cope, grupą Spiritualized czy – i to chyba najważniejsze – byciem członkiem jednego z najważniejszych postindustrialnych projektów muzycznych, grupy Coil. Całe to barwne, międzynarodowe towarzystwo dopełnią koncerty brytyjskiego Sieben, Hybryds z Belgii, amerykańskiego Amber Asylum, niemieckich Thorofon, Fjernlys i  Genevieve Pasquier, Minamata z Francji czy czeskiego Skrol. Polska reprezentacja jak co roku również silna – będzie można na żywo usłyszeć projekty Magic Carpathians, Astrid Monroe, GS, Kaleka, KakofoNIKT i Job Karma (która wystąpi na specjalnym koncercie razem z Sieben, promując razem nowy, wspólnie nagrany materiał). Całość dopełnią taneczne sety DJ-ów, prezentujących jednak muzykę odmienną od zwykłej popowej sieczki, którą na co dzień można w usłyszeć w dyskotekach i klubach.


Tak więc tradycyjnie podczas długiego listopadowego weekendu warto zajrzeć do klimatycznych murów Sali Gotyckiej na ulicy Purkyniego (i nie tylko!), która wypełni się po brzegi eksperymentalnymi dźwiękami z całego świata. Nowoczesna elektronika połączy się z akustycznymi brzmieniami, neoklasyczne dźwięki wejdą z mariaż z ostrą awangardą, chwile ciszy i melodii zazębią się z agresywnym hałasem, tradycyjne instrumentarium będzie współgrać z najnowszymi wynalazkami sonicznymi. To nie tylko czas koncertów – to także ważne forum spotkań i wymiany doświadczeń dla ludzi związanych z estetyką industrialu, stanowiąca wyjątkową alternatywę na gruncie współczesnej  kultury, niestety coraz bardziej zdominowanej popkulturową papką.

Rafał Jęczmyk 

Tego słucham (Sebastian Mila)

Sebastian Mila
Sebastian Mila - kapitan piłkarskiej drużyny Śląska Wrocław (wicemistrz Polski w sezonie 2010/2011).











                                   

1. Agnieszka Chylińska - Nie mogę Cię zapomnieć
Ta piosenka już na zawsze będzie mi się kojarzyć z jednym z najwspanialszych momentów w moim życiu - przyjściem na świat mojej córeczki Michalinki. Kiedy mieliśmy jechać z narzeczoną do szpitala na poród, usiedliśmy jeszcze na chwilę i w radiu leciał właśnie ten utwór. Od tej pory zawsze, gdy go słyszę, przypomina mi się ten dzień.

2. Frankie goes to Hollywood - The power of love
Kolejny ważny dzień w moim życiu - przy tej piosence poznałem Ulę, moją obecną narzeczoną i przyszłą żonę.

3. Survivor - Eye of the tiger
Chyba każdy sportowiec ma swoją własną playlistę z piosenkami, które pozytywnie nakręcają go przed wyjściem na stadion. Utwór z filmu "Rocy" jest jedną z tych piosenek, które pozwalają mi odpowiednio zmobilizować się przed meczem.

4. Tina Turner - Simply the best
Podobnie jak "Eye of the tiger" - często słucham tej piosenki przed meczami. Bardzo mnie mobilizuje i nabieram przy niej większej pewności siebie.

5. Agnieszka Włodarczyk - To on
Kolejna piosenka, która przywołuje wspomnienia. Gdy ważyły się losy transferu do Śląska, rozgłośnie radiowe często ją nadawały. Piosenka ta towarzyszyła mi i Uli w momencie, gdy ostatecznie zdecydowaliśmy się na przenosiny do Wrocławia. Zawsze będzie mi się kojarzyła z tym miastem i klubem.

6. Michael Jackson - Billie Jean
7. Michael Jackson - Liberian girl
Michael Jackson i jego piosenki są dla muzyki tym, czym FC Barcelona dla futbolu. Jego twórczość to prawdziwa Liga Mistrzów. Jak każdy chciałbym kiedyś zagrać w Lidze Mistrzów, na razie muszę jednak zadowolić się słuchaniem muzyki Króla Popu.

8. Madonna - Like a prayer
9. Madonna - La isla bonita
Kolejna ważna postać w moim muzycznym życiu. Wspaniała artystka, której piosenki zawsze przywołują młodzieńcze wspomnienia.

10. Hurts - Wonderful life
W poprzednim sezonie zawsze słuchałem tej piosenki przed wyjściem z domu na przedmeczowe zgrupowanie. Nic dziwnego, że kojarzy mi się ze zdobyciem przez Śląsk Wrocław tytułu wicemistrzów Polski.

Sebastiana Milę przepytywał: Łukasz Ragan



Recenzje płytowe: Sinusoidal EP

Sinusoidal EP 
Sinusoidal EP (2011)



Ostatni będą pierwszymi – ta maksyma sprawdziła się w przypadku Sinusoidal.

Pamiętacie Adriannę Styrcz? To ta przebojowa blondynka, która wokalnymi umiejętnościami przerastała wszystkie inne uczestniczki „X-Factor” o głowę. Odpadła z programu, ale to akurat dobrze, bo ze swoim świetnym angielskim i oryginalnością pasowała tam jak pięść do nosa. Była zwyczajnie za dobra na przaśne standardy telewizyjnej rozrywki. Szczęśliwie Wrocławianka nie jest desperatką walczącą o swoje pięć minut. Dowodem na to jest niniejsza EP-ka, efekt współpracy z producentem Michałem Siwakiem w ramach projektu Sinusoidal. Dostajamy pięć utworów opartych na chłodnej, przestrzennej elektronice i zwiewnym głosie Adrianny. Cieszy subtelność, z jaką Siwak klei dopracowane bity i bawi się głosem koleżanki. Cieszy też dojrzałość tej ostatniej – nie popisuje się techniką (a mogłaby), za to idealnie czuje minimalistyczną konwencję. Dla fanów niebanalnego IDM-u. 

Marcin Staniszewski

Recenzje płytowe: Olga Szomańska - "Nówka"

Olga Szomańska - "Nówka" (2011)


Olga Szomańska nie jest debiutantką na polskiej scenie muzycznej – bo trudno tak nazwać kogoś, kto zdążył już zostać Laureatem Piosenki Francuskiej w Lublinie, Festiwalu Piosenki Polskiej z lat 60. i 70 czy programu Szansa na Sukces (rok 1999), kto występował w warszawskich teatrach Rampa i Roma oraz współpracował z Markiem Bałatą, Spirituals Singers Band i Piotrem Rubikiem (przy okazji oratorium Tu es Petrus). Wrocławska publiczność mogła ją zapamiętać jako laureatkę Spotkań Literacko-Muzycznych oraz z roli w musicalu Honorificabilitudinitatibus wystawianym na deskach Teatru muzycznego Capitol.  A więc lepiej wydaną 13 kwietnia 2011 płytę Olgi Szomańskiej „Nówka” nazwać płytowym debiutem nie-debiutantki.

Nie bez powodu w teleekspresowym skrócie wspomniałem o ważniejszych muzycznych przystankach Olgi Szomańskiej, bo „Nówka” wydaje się być właśnie (trochę inaczej, niż mógłby sugerować tytuł) rezultatem jej dotychczasowej ścieżki muzycznej. Raczej jej konsekwencją i podsumowaniem niż chęcią radykalnej zmiany kierunku. „Nówka” nie jest muzycznym rubikonem artystki (przepraszam za banalną grę skojarzeń z jej niedawnym kompanem), ale nie można powiedzieć, by była także krokiem wstecz w karierze wokalistki.

Czym więc właściwie jest „Nówka”? Na pewno bardzo starannie (w postaci atrakcyjnej książeczki) przygotowanym wydawnictwem. Sam krążek zawiera 13 piosenek utrzymanych w lekkiej, popowej stylistyce, w większości całkiem energetycznych i radosnych, choć czasem wokalistka lubi zwolnić tempo i wśród optymistycznych utworów pojawiają nostalgiczne ballady. Koncepcyjnie jest stworzoną wspólnie z Marcinem Partyką opowieścią o współczesnej kobiecie. Kobiecie samodzielnej i niezależnej, ale czasem także samotnej i potrzebującej wsparcia. Tematy poszczególnych kompozycji składają się na obraz kobiecych (czy typowych? nie wiem) dylematów: jest więc o tym, jak mężczyźnie czasem trudno wybrać między dwiema kobietami, ale także o wielkomiejskim zabieganiu i często ukrywanej potrzebie bliskości. I chyba rzeczywiście można, jak sugeruje autorka, potraktować ją jako pewnego rodzaju 13-sto kartkowy pamiętnik dla kobiet i drogowskaz dla mężczyzn.
Łukasz Ragan

Recenzje płytowe: Piotr Baron - "Kaddish"

Piotr Baron - "Kaddish" 
Piotr Baron - Kaddish (2011)

Podobno ile osób, tyle sposobów na modlitwę. Piotr Baron, nestor wrocławskiego jazzu, wybrał muzyczną Litanię do Własnych Świętych. Wśród których znajdziemy takie postaci jak Andrzej Mazur – zmarły przed trzema laty dziennikarz muzyczny oraz papież Jan Paweł II. A tytułowa, majestatyczna, 18-sto minutowa kompozycja „Kaddish” to właśnie hołd złożony pierwszemu z nich. W końcu kaddish to żydowska modlitwa za zmarłych…

Żar modlitwy przelany na muzyczne partytury to nie tylko przypadek najnowszego wydawnictwa - wszak już tytuły poprzednich płyt Barona: Salve Regina, Bogurodzica, Sanctus, Sanctus, Sanctus brzmią wyjątkowo wymownie. Ta forma muzycznej modlitwy, z której regularnie korzysta Piotr Baron, chcąc nie chcąc przypomina późną, „żarliwą” twórczość Johna Coltrane’a.  Nie wiem, czy to efekt świadomej inspiracji, czy po prostu podobna, przesiąknięta wiarą, wrażliwość obu saksofonmistrzów, która pozwala pierwiastki religijnych doświadczeń transponować na (równie) wzniosłe, pełne medytacji dźwięki – w każdym razie naturalne są skojarzenia z Coltranem, które choć nie nachalne, to jednak czytelne. Dominują więc klarowne, wzniosłe tematy i niespiesznie rozwijane, pełne żaru frazy dęciaków. Czasem usłyszymy instrumentalne wymiany argumentów (pianino vs. saksofon czy perkusja vs. kontrabas) i pełne patosu finały.

Komentując jazzowe wydawnictwa nie sposób nie wspomnieć o muzykach. W przypadku płyty „Kaddish” sekcja rytmiczna to Łukasz Żyta (perkusja) i Michał Barański (kontrabas), kreacja muzycznych tematów to zadanie Michała Tokaja (pianino), a rzetelne ich drążenie wzięli na swoje (muzyczne) barki Piotr Baron (saksofon tenorowy i sopranowy, klarnet) wraz z synem Adamem Milwiw-Baronem (trąbka, flugelhorn, didgeridoo). A jeśli mowa już o barkach…ciekawe, czy gdyby nie ta moja podpowiedź, w spokojnym „Pescador de Hombres” rozpoznalibyście ulubioną pieśń papieża-rodaka…

Łukasz Ragan

Recenzje płytowe: Michał Zygmunt - "Muzyki"

Michał Zygmunt - "Muzyki" (2011)


Kto słyszał o Michale Zygmuncie? Gdzie ostatnio czytaliście z nim wywiad? Która z muzycznych gazet rozpisywała się dłużej o tym młodym gitarzyście? Nie czekam na odpowiedź, znam ją. Gdzieś mignęła krótka informacja, że koncert, że nowa płyta, że to trzecia już w dorobku...więcej nic. I dobrze – pewnie nie pisałbym o tej płycie, gdyby – tak, jak na to zasługuje – została szerzej zauważona. Ale ponieważ najnowszej płyty Michała Zygmunta nie ucapił żaden wielki pijarowy Nakręcacz Popytu, z rzetelną satysfakcją nie dam Wam o niej zapomnieć!

Bo „Muzyki” (tak zatytułowane jest najnowsze - hm, napiszmy to w końcu – dzieło Michała Zygmunta) to płyta, za którą stoi, oprócz poziomu samej muzyki, pewna dodatkowa wartość: idea. Ta mianowicie, mówiąc najprościej, która pragnie ocalić od zapomnienia świat, który skończył się wraz z II Wojną Światową. To świat (nie tylko) polskiej wsi, prostych ludzi, ich pracowitego żywota, i tych nielicznych wolnych w nim chwil, które zrodziły tradycję muzyki ludowej. Cóż obecnie bardziej przypomina nam o tej epoce niż stare, czarno-białe, przedwojenne fotografie? Idę o zakład, że właśnie takie wyszperane wśród rodzinnych albumów wyblakłe fotografie to pierwsza, i chyba najważniejsza, inspiracja dla płyty.

Zresztą – właśnie twarze z takich starych zdjęć patrzą na nas z kart efektownej książeczki dołączonej do wydawnictwa. A muzyka? Wyrosła z fascynacji wiejską tradycją ludową, pełna etnicznych tropów i wielokulturowych inspiracji z jednej strony, a z drugiej wibrująca nowocześnie skrojonym jazzem i nieśmiałą elektroniką. W każdym razie – to ascetyczna symbioza gitary akustycznej i loopów, czasem też gościnnie akordeonu. Trochę (cóż, chcąc nie chcąc, zawsze jakieś muzyczne skojarzenie się przyplącze) „Muzyki” przypominają - łatwością wzbudzania tęsknoty za utraconą epoką, pewną dozą nostalgii oraz skromnością w doborze środków wyrazu (gitara + dodatki) - niektóre z płyt Billa Frisella (te z subtelnie podaną county-americaną) czy Marca Ribota. Ta płyta to nie naftalinowa cepeliada i kolejna retro-wydmuszka – to kunsztowna muzyczna wyprawa „w poszukiwaniu utraconego czasu”.

Łukasz Ragan

piątek, 26 sierpnia 2011

Recenzje płytowe: Leszek Możdżer - "Komeda"

Leszek Możdżer - "Komeda" 

Leszek Możdżer – Komeda (2011)




Nie łatwo jest dziś mierzyć się z twórczością Krzysztofa Komedy. Jego nazwisko odmieniane we wszystkich przypadkach stało się kluczowym punktem odniesienia dla polskiego jazzu.

Solowy debiut Możdżera w niemieckiej wytwórni ACT to nie tylko hołd złożony kompozytorowi w 80. rocznicę urodzin, ale i jego własne, ciekawe i odmienne spojrzenie na tą  muzykę. Zawsze gdy bierze on na swój warsztat klasykę, można oczekiwać nowej jakości w stosunku do pierwowzoru. Tak też jest w tym wypadku. Dla tych, którzy posłuchają płyty dla Komedy - będzie ona pewnym zaskoczeniem, dla miłośników Możdżera – nagraniem spójnym z dotychczasowym dorobkiem pianisty.

Na płycie znalazło się osiem utworów - brzmią one tak, jakby interpretator nigdy wcześniej nie słyszał oryginalnych wykonań. Wykorzystując wszechstronnie swój ponadprzeciętny warsztat i bogaty zasób klasycznych środków artysta dotyka meritum komedowskiej twórczości. W efekcie dostajemy bardzo intymną, refleksyjną, momentami melancholijną oprawę dźwiękową emocji, które zawarł w partyturach Komeda. Możdżer pozostaje wierny swemu stylowi, a przy tym podkreśla to, co najważniejsze - melodyjność i blask harmonii. Drobny styl pianisty przenika wszystkie kompozycje tworząc momentami wręcz impresjonistyczny w fakturze muzyczny pejzaż. Wariacje i wypełnienia tematów, polichromiczne obiegniki głównych fraz i dopowiedzenia w rozbudowanych rozwiązaniach harmonicznych doskonale korespondują ze źródłowymi liniami melodycznymi. Te ostatnie Możdżer subtelnie rozmywa, zachowując jednak ich muzyczną komunikatywność i jasną składnię. Umiejętnie dozuje napięcia, ciszę jako element muzycznego przekazu, nie przesadza w panoramicznych przetworzeniach.

Znane utwory zyskują nowy koloryt - minimalistyczny i krystaliczny - nieznany z komedowskich wykonań w szerszym składzie instrumentalnym. Fortepian solo pod palcami pianisty oddaje całą brzmieniową paletę barw i artykulacyjnych niuansów. Doskonała technika artysty, klasyczny background, w połączeniu z wyjątkowymi zdolnościami improwizacyjnymi zaowocowały materiałem na najwyższym poziomie, z szeroką perspektywą stylistyczną. Całość ujmuje konsekwentną logiką i spójnością. Możdżerowi udało się wydobyć z wybranych kompozycji wszystkie możliwe atuty, ukazując drzemiące w nich olbrzymie pokłady melodyjności. Frajda dla audiofili, must have dla fanów jazzującej pianistyki, ciekawostka dla zaintrygowanych Komedą w  romantycznym ujęciu.


Marianna Zbyryt

Rozmowa z Kostasem Georgakopulosem (Avant Art Festival)

Kostas Georgakopulos, fo. Aneta Kajszczak
"Wykroczyć poza muzykę" – 
rozmowa z Kostasem Georgakopulosem, Dyrektorem Artystycznym wrocławskiego Avant Art Festival.

Przed nami 4. Edycja AAF – to chyba trzeci, obok lublińskich Kodów i poznańskiego  Tzadika, coroczny cykl spotkań z (nie tylko) muzyczną awangardą. Czy Polacy chętnie spotykają się z muzyką awangardową?

Nasz pomysł na to, jak prezentować muzykę awangardową czy eksperymentalną ewoluował przez lata.  To w tej chwili festiwal działań performatywnych, może jedyny tego typu w Polsce, gdzie obok siebie, w sposób równoprawny współistnieją taniec, teatr, instalacje i koncerty, ale to muzyka determinuje charakter projektów. Ten eklektyzm wokół sztuki pozwala na szeroki zakres merytoryczny i stylistyczny z naciskiem na muzykę.


O ile Kody akcentują przenikanie się tradycji i awangardy muzycznej, Tzadik eksploruje współczesne oblicza muzyki i kultury żydowskiej. A jaka jest idea przewodnia cyklu AAF?

Po angielsku ta idea brzmi „Beyond Music”, co tłumaczymy jako „wykraczanie poza muzykę”. To nawiązanie do tego, o czym wcześniej mówiłem. To szereg aktywności i starań, żeby zaprosić artystów, nie tylko muzyków, do projektów, w których muzyka ma podstawowe znaczenie. To też metoda polegająca na pomieszaniu publiczności klasycznie muzycznej z publicznością teatralną czy fanami tańca współczesnego. To wszystko po to, żeby zaprosić na festiwal publiczność z  konkretną wrażliwością, często już przygotowaną na odkrywanie nowych znaczeń i smaków.  Może to też prowokować ludzką  potrzebę poznania i poszukiwania.

Tzadik korzysta z pewnego, naturalnego zresztą, klucza geograficznego przy corocznym doborze wykonawców. Klucz geograficzny to chyba także istotny składnik AAF?

Tak, od 3 lat to bardzo świadoma strategia w programowaniu festiwalu, która pozwala nadać festiwalowi mocną identyfikację (pamiętajmy o performatywności festiwalowych prezentacji). Umożliwia to dodatkowo dość odważne zestawienia artystów i projektów z jednego kraju, różniących się zasadniczo stylistyką, emocjami itd.

Rok temu Norwegia, teraz Szwajcaria. Czy AAF z założenia koncentrować będzie się na tradycji europejskiej, czy są plany wyjścia poza Europę?

Hmm, uwielbiam japońską sztukę i na festiwalu pojawiali się już Japończycy: tak wybitne postaci tej sceny jak Otomo Yoshichide czy Kazuhise Uchichashi, wiec Japonia to naturalny i dobry pomysł, ale wydaje mi się, że kraje europejskie pozwolą na zaprogramowanie interesującego line-upu festiwalu na kilka następnych lat,  bo jak brzmi pomysł na np. kraje bałkańskie na AAF?

Zostając jeszcze na chwilę przy poprzednim pytaniu: czy klucz geograficzny jest tu w ogóle potrzebny? Czy ten muzyczny regionalizm jest na tyle widoczny, że najlepszym sposobem na opis różnorodności muzyki awangardowej jest jej prezentacja w postaci takich „narodowych” sekcji?

To stwarza bardzo ciekawy kontekst w strategii programowej, ciekawe jest jak artyści z określonego kraju bardzo różnią się od siebie. Brzmi to dość zwyczajnie, ale nadaje ważny koloryt festiwalowi, dodatkowo stwarza potrzebę większej penetracji sceny określonego kraju - po to np. pojechałem dwukrotnie do Norwegii, przesłuchałem i zobaczyłem mnóstwo projektów.  Tego rodzaju poznanie umożliwia również tworzenie koprodukcji, dzięki wsparciu instytucji zajmujących się kulturą z krajów takich jak Norwegia czy tegoroczna Szwajcaria – wspaniały przykład to współpraca ze szwajcarską fundacją Pro Helvetia. Taka kooperacja między państwami czy kulturami, na poziomie sztuki jest dla nas niezmiernie istotna.

No dobrze, w tym roku Szwajcaria. Co, Pana zdaniem, jest największym atutem awangardowej sceny szwajcarskiej?

To ciekawy kraj i ciekawa nacja, wynika to głównie z uwarunkowań historycznych. To kraj, w którym bardzo wielu ludzi mówi 4 językami, to kilka narodowości w jednym społeczeństwie.  Szwajcaria jest multikulturowa, co wyraźnie słychać w muzyce, to wyraźny eklektyzm sztuki, który bardzo nas interesuje, nas jako festiwal prezentujący różnych artystów,  gatunki muzyczne, kraje i rodzaje sztuki.

Jeśli pierwszym kluczem jest ten geograficzny (Szwajcaria), to jaki jest klucz drugi: czym kierowaliście się wybierając reprezentantów sceny szwajcarskiej?

Końcowy efekt to praca  i selekcja kilku osób, kuratorów festiwalu, także wyjazdy studyjne itd. Poszukujemy ciekawych, według nas, ważnych postaci. To na przykład Stephane Vecchione - perkusista nieistniejącego już zespołu Velma, może najważniejszego projektu muzycznej awangardy ze Szwajcarii, ale też zespołu eksplorującego przestrzeń teatru - tak więc Stephane zaprezentuje się u nas w dwóch projektach. Kolejny przykład to kolektyw Minimetal, który poznałem dzięki znajomym Szwajcarom. Rok temu na Avant Art dali świetny koncert, a teraz wracają z instalacją i z performance.  Dość łatwo więc odnaleźć w Szwajcarii konkretny trop w poszukiwaniach.

Patrząc na listę wybranych projektów muzycznych, wydaje się dominować nurt związany z muzyką elektroniczną. Czy tak wygląda właśnie obecnie awangardowa scena muzyczna Szwajcarii – tzn. akcentuje głównie elektronikę?

To pewnie światowa tendencja. Prócz elektroniki, mamy też bardziej klasyczne, akustyczne czy rockowe składy. Staramy się jednak prezentować artystów o bardzo różnej proweniencji muzycznej, bo elektroniczni nie są z całą pewnością ZU93, Minimetal, Syg Baas, 2g, IN BETWEEN, Dance And Music destroyer - man born out  of M.A.D.D, MIR czy projekt FILM IST. A girl & a gun.


Proszę opowiedzieć więcej o tegorocznych artystach: czym przekonali Pana, że warto zaprezentować ich polskiej publiczności?

To bardzo często nowe, wyjątkowe projekty. Po raz pierwszy zobaczymy w Polsce ZU93 (wspólny projekt ZU oraz Davida Tibeta wraz z Current 93), Minimetal w odsłonie performatywnej – ich Never Hang Around powstał specjalnie na tegoroczną edycję Avant Art, projekt filmowo muzyczny FILM IST. A girl & a gun, niezwykłe instalacje Stephane Vecchione, ale też cudowną tancerkę i choreografa Alexandrę Bachzetsis i wielu innych.

Oprócz szwajcarskich zobaczymy także projekty z innych krajów. Proszę je przybliżyć.

Wspaniały Kevin Martin i jego The Bug, co ciekawe, wyjątkowo dla nas z udziałem 2 mc’s. Dalej największe gwiazdy festiwalu - David Tibet z legendarnego Current 93 we wspólnym, zupełnie nowym projekcie ZU93, a to oczywiście z włoskim ZU (byli na pierwszej edycji AAF w 2008 r.), ale też bardzo ciekawi DAT Politics, a oprócz tego niezwykły projekt FILM IST. A girl & a gun z udziałem największych gwiazd sceny austriackiej - Christiana Fennesza, Martina Siewerta , Burkharda Stangla  oraz dodatkowo Angeliki Castello.

Rok temu w programie „norweskim” zagrał Phal Fatale ze Szwajcarii. W tym roku mamy program „szwajcarski”. Z kolei wśród projektów tegorocznych znajdą się brytyjskie The Bug i częściowo brytyjskie ZU93. Czy to znak, że kolejny AAF prezentować będzie awangardę brytyjską?

Nie, jestem fanem Kevina Martina, stąd The Bug. Rok temu mieliśmy pomysł na jednodniową zapowiedź dni szwajcarskich w 2011r., teraz już mogę zapowiedzieć niemiecką edycję Avant Art w 2012 r. To bardzo duże przedsięwzięcie artystyczne, planujemy kilkadziesiąt projektów, 9 dni, kilka koprodukcji polsko-niemieckich, zapowiada się wspaniałe wydarzenie.

Na koniec chciałbym zapytać o polskie akcenty na tegorocznym 4 AAF.

Niestety polskie projekty bardzo rozczarowują, więcej będziemy mieć za rok, teraz tylko dwa, ale bardzo ciekawe projekty: zespół 2g oraz polsko-szwajcarską instalację In Between.

No właśnie – ta kooperacja polskich i szwajcarskich artystów pod szyldem In Between zapowiada się bardzo intrygująco. Co to za projekt?

IN BETWEEN, Dance And Music destroyer - man born out  of M.A.D.D,  bo tak brzmi pełna nazwa, to wspólny projekt kolektywu kNoiseEarEye Kompanie, fundacji Avant Art oraz  Szwajcarskiej Fundacji dla Kultury Pro Helvetia. Efektem współpracy polsko – szwajcarskiej będzie awangardowa produkcja muzyczna z elementami tańca, sztuki video, światła i specjalnej scenografii. To performance w mojej  reżyserii w oparciu o teksty Friedricha Nietzsche, z muzyką moją i Bartka Kuźniaka, za choreografię oraz aranż taneczny odpowiada Rafał Dziemidok. IN BETWEEN zderza taniec i muzykę w przestrzeni niescenicznej. Wykonawcy nie występują na scenie, widownia nie zajmuje widowni, przestrzeń jest jedna i ta sama dla artystów i widzów. Wszystko to zbliża ten projekt bardziej do sztuki performansu lub instalacji niż klasycznie rozumianej sztuki tanecznej czy też koncertu muzycznego.

Rozmawiał: Łukasz Ragan

Się dzieje we Wrocławiu: Wrocławski Sound 2011



WROCŁAWSKI SOUND

20-23 PAŹDZIERNIKA 2011

CENTRUM SZTUKI IMPART - WROCŁAW




Wrocławska scena muzyczna – fenomen, o którym coraz głośniej w Europie – ma swoje święto: przegląd Wrocławski Sound, czyli epicentrum twórczego fermentu kształtowanego przez swobodną kreację i pozytywne fluidy nadodrzańskiego miasta.
Wrocławski Sound to muzyczna wizytówka Wrocławia, festiwal indywidualności – artystów związanych ze stolicą Dolnego Śląska, czerpiących inspirację z atmosfery  wielokulturowego miasta. Zgodnie z ideami przeglądu – kreacją i propagowaniem nowatorskich dźwięków – publiczność Wrocławskiego Soundu zostanie wciągnięta w rzeczywistość niszowej sztuki, tworzonej i specjalnie dedykowanej dla tych, którzy Wrocław kochają i identyfikują się z tym, co jest duchową esencją miasta.

fot. Krzysztof Dziedzic
Podczas Wrocławskiego Soundu dominuje głównie muzyka nu-jazz, alternatywa, elektronika, fusion – czyli brzmienia, które uczyniły wrocławską scenę wyrazistą i niepowtarzalną. Obecny jest także blues, pop, rock, bowiem przegląd jednoczy całe środowisko muzyczne Wrocławia i prezentuje muzyczne odkrycia niezależnie od gatunku. Na dwóch scenach CS Impart wystąpią zespoły operujące przeróżnymi stylistykami.

  
fot. Krzysztof Dziedzic 
Tegoroczna, trzecia już edycja, podobnie jak poprzednie organizowana jest przez CS Impart i Lion Stage Management. Organizatorzy nie zdradzają jeszcze pełnego składu festiwalu, bo ten w całości, zwyczajowo i oficjalnie prezentowany jest podczas poprzedzającej Wrocławski Sound konferencji prasowej. Specjalnie dla Was, Dyrektor Artystyczny festiwalu Tomek Lektarski, w krótkiej rozmowie, uchyla jednak rąbka tajemnicy.


Czym trzecia edycja Wrocławskiego Soundu będzie różniła się od poprzednich dwóch?

Pierwsza edycja była eksperymentem, który dał nam dużo satysfakcji, ale podczas którego z różnych przyczyn, nie wszystkie nasze zamierzenia zostały zrealizowane w dokładnie taki sposób, jak chcieliśmy. Trzecia edycja będzie zbliżona kształtem do drugiej, podczas której udało się w pełni zrealizować pomysł na zrobienie przeglądu 12 wrocławskich artystów w ciągu 2 dni. Przestrzeń Impartu idealnie nadaje się na tą imprezę. Mamy tu salę teatralną i kameralną, niemal "klubową".

Jakie gwiazdy wrocławskiej sceny muzycznej zobaczymy w tym roku?

Wszyscy wykonawcy są gwiazdami tego przeglądu i staramy się nie faworyzować nikogo. Na razie mogę zdradzić moich osobistych faworytów tegorocznej imprezy - będzie to Bartosz Porczyk, Legitymacje i Sinusoidal. Pełny skład zdradzimy na konferencji prasowej. 

Czy zestaw tegorocznych artystów był wybierany wg jakiegoś konkretnego klucza?

Motywy są osobiste - skład był tworzony pod wpływem różnych koncertów, rozmów z artystami, spotkań. Nie są to wybory obiektywne, ale akurat obiektywizm nie jest w tym przypadku ważnym dla nas kryterium. 

Czy w perspektywie kolejnych edycji, nie obawiasz się, że w końcu wyczerpie się pula wrocławskich wykonawców?

W tej chwili mógłbym zaplanować co najmniej dwie kolejne edycje przeglądu, a ciągle pojawiają się nowi interesujący artyści i nowe projekty artystów będących już na scenie i mających na swoim koncie również udział we Wrocławskim Soundzie. Tak więc nie obawiam się o przyszłość tej imprezy, a już na pewno nie w takim kontekście, że wyczerpie się źródło artystyczne - Wrocław da radę!

Jakie główne idee przyświecają Festiwalowi Wrocławski Sound?

Podczas tej imprezy chodzi głównie o prezentację i promocję wrocławskiego środowiska muzycznego - pokazanie jak najszerszego spektrum artystów lokalnych. Ten przegląd pełni też funkcje platformy spotkań dla artystów - podczas samej imprezy rodzą się nowe pomysły na kolejne projekty muzyczne. 

 Ola Guła

O nich będzie głośno: #2 - Nat Queen Cool

Natalia Lubrano 
Nat Queen Cool

Nat Queen Cool, czyli autorski projekt wokalistki Natalii Lubrano (Miloopa) i gitarzysty Wojciecha Orszewskiego (Digit All Love). Uzupełniają go zaproszeni przez artystów, cenieni i znani z innych składów muzycy: klawiszowiec Łukasz Damrych (m.in. Madlove, The Positive), basista Piotr Nosal (Madlove) oraz perkusista Łukasz Sobolak (m.in. Madlove i The Positive).



Muzykę zespołu można scharakteryzować jako rytmiczne neo-soul. Nat Queen Cool oscyluje pomiędzy dźwiękami nu-jazz, chill-out, łącząc je z oldskulowym funkiem i rdzennym soulem. Świetne kompozycje Wojtka i Natalii, analogowe brzmienia połączone z delikatną elektroniką, zjawiskowym „czarnym” wokalem Lubrano i charyzmą pozostałych członków zespołu sprawiają, że muzyka zespołu brzmi świeżo, zmysłowo i nowocześnie. 

Dwa utwory Nat Queen Cool, „Respekt” i „Flowers”, znalazły się na kompilacjach ,odpowiednio 4871 vol. 2 (Luna Music 2010) i Chillout In Black vol. 2 (Magnetic Records 2010). W 2010 roku zespół został także finalistą konkursu Coke Live Fresh Noise.

Obecnie muzycy kończą pracę nad debiutancką płytą, która ukaże się prawdopodobnie jeszcze w tym roku. W najbliższym czasie będziecie mieli okazję posłuchać ich podczas Muzycznej Strefy Radia Ram, 14. października, w Sali Koncertowej przy ul. Karkonoskiej.




O nich będzie głośno: #1 - Freeway Quintet

Freeway Quintet

Podobno Wrocław muzycznie kojarzony jest z silną sceną elektroniczną i soulową. Być może, ale od zawsze był także dobrym gruntem dla jazzowego grania.
Nie powinno więc dziwić, że do doświadczonych wrocławskich jazzowych projektów, takich jak (nie istniejący już) Robotobibok, Mikrokolektyw, Slug Duo czy Chromosomos, dołącza nowy - Freeway Quintet. Tworzą go: Piotr Szwec (saksofon), Krzysztof Kowalczyk (saksofon), Marcin Kużdowicz (gitara), Grzegorz Piasecki (kontrabas), Marcin Rak (perkusja). O tym, czym Freeway Quintet jest - najlepiej opowiedzą sami. 

1. Rok 2009. Początki.

Piotr Szwec:  Założycielami zespołu byłem ja i Marcin Kużdowicz. Wszystko zaczęło się od tego, że rozpoczęliśmy studia we Wrocławiu i mieliśmy potrzebę założenia formacji grającej swoją autorską muzykę. Na początku był to kwartet i na gitarze basowej grał mój brat, a na perkusji znajomy Marcina ze studiów z Zielonej Góry. Obecny skład jest efektem licznych zmian, szczególnie w sekcji rytmicznej, a w późniejszym czasie doszedł do nas Krzysiek (saksofonista) i w takim zestawieniu gramy do dzisiaj
Marcin Kużdowicz: Ważnym wydarzeniem kształtującym nasz zespół był Festiwal Fama w Świnoujściu. Udało nam się wygrać wrocławskie eliminacje i pojechać na finał do Świnoujścia. Z początku mieliśmy wystąpić jako kwartet, przy czym perkusista, który z nami jechał na finał był zastępcą, po czym został stałym członkiem zespołu. Na festiwalu do naszego składu na stałe dołączył też Krzysiek i przez to Freeway stał się kwintetem z dwoma saksofonami. Finał Famy również udało nam się wygrać, efektem tego była nagroda im. Andrzej Jakóbca dla najlepszego twórcy jazzowego, w postaci nagrania w studio Splendor i Sława, co dało nam profesjonalne demo. Dzięki niemu dostaliśmy się później na wszystkie prestiżowe konkursy i festiwale jazzowe w Polsce.

2. Jazz jako etykieta.

Marcin Kużdowicz: Ramy i schematy zawsze będą, można się w niech nie mieścić, ale nie da się od nich   uciec. Nie staramy się zresztą tego robić, ale raczej twórczo korzystamy z nich, inspirując się przy tym       wszystkim i słuchając różnej muzyki, jaka nas otacza. Jazz jest właśnie naszym podejściem do muzyki, a nie samą etykietą, sposobem szukania w niej wolności i improwizacji. Współczesna muzyka, nie tylko jazzowa, nie mieści się w jakimś jednym schemacie, jest raczej eklektyczną. I taką właśnie chcemy tworzyć.
Piotr Szwec: Nie mogę się zgodzić, że „jazz” to etykieta. To tak nieelegancko brzmi. Jazz to jest sposób podejścia do muzyki, może nawet do życia. Jazz oferuje dużo wolności, swobody i ekspresji. Oczywiście, że wszyscy wyrośliśmy na tradycji jazzowej, bo taka zapewnia odpowiedni warsztat. Staramy się nie kategoryzować, po prostu grać muzykę i nie patrzeć na to, czy będzie to w stylistyce jazzowej, rockowej czy soulowej.

3. Inspiracje.
Piotr Szwec: Myślę, że inspiracja nie dotyczy tylko jazzu, ale każdej dziedziny muzyki, a nawet życia. Ostatnio czerpiemy inspirację od zespołów takich jak E.S.P , Cinematic Orchestera, Christian Scott.... Ale także od siebie i od ludzi ogółem.
Marcin Kużdowicz: Moje inspiracje to wiele bajek: od rocka, metalu po jazz i klasykę, nie słucham jednego gatunku muzycznego. Każdy z nas udziela się też w innych zespołach, nie tylko jazzowych. Na co dzień słuchamy bardzo różnej muzyki. Współcześnie przed słuchaczami i twórcami stoi bardzo duży wybór stylistyczny i nie sposób się od tego uwolnić. To, w jaki sposób słucha się muzyki, ma później odzwierciedlenie w tym, jak się ją tworzy. Mnie np. słuchanie i granie jednego rodzaju muzyki zanudziłoby na śmierć i też dlatego w muzyce Freeway Quintet można doszukać się rożnych wpływów i stylistyk. Granie tak zróżnicowanej stylistycznie mieszanki jazzowej sprawia nam radość i w ten sposób też się spełniamy.

4. Co teraz?
Piotr Szwec:  Obecnie pracujemy nad skończeniem materiału na płytę, teraz koncentrujemy się na detalach, które świadczą o niepowtarzalności utworu, nagrywamy próby i zastanawiamy się nad ostateczną wizją materiału, który znajdzie się na płycie. Do studia wchodzimy w okolicach października i szukamy wytwórni, która chciałaby wydać naszą muzykę.

5. Koncerty.
Piotr Szwec: Ostatni koncert zagraliśmy na tegorocznym festiwalu jazzowym w Kołobrzegu. Niebawem odwiedzimy moje rodzime miasto Paczków z projektem z muzyką do filmu niemego „Gabinet doktora Caligari”, zaplanowanych jest także kilka innych koncertów w różnych miastach Polski. Każdy nasz koncert jest inny i niepowtarzalny. Staramy się zaskakiwać słuchaczy, nierzadko siebie zaskakujemy...
Marcin Kużdowicz: Na koncertach staramy się przede wszystkim przekraczać i zaskakiwać samych siebie i publiczność. Podejście do naszej muzyki jest właśnie „jazzowe”, więc improwizacji jest bardzo dużo. Nasze koncerty mają formę w pewniej mierze zamkniętą, gdyż mamy ustalone tematy, fragmenty utworów i ich kolejność, ale poza tym muzyka dzieje się i komponuje w czasie rzeczywistym. Nasze koncerty są przede wszystkim sporą dawką energii dla słuchaczy, chcemy im dać to czego nie dostają na co dzień, a co może dać tylko muzyka na żywo, w tym nasza. Tego nie da się opisać słowami... trzeba posłuchać muzyki.

6. Caligari na żywo.
Marcin Kużdowicz: Zawsze chciałem napisać muzykę do filmu. Cały projekt z muzyką na żywo do filmu „Gabinet doktora Caligari” był zainicjowany przy współpracy z Dyskusyjnym Klubem Filmowym działającym na Politechnice Wrocławskiej. Wcześniej już mieliśmy okazję tworzyć muzykę ilustracyjną do spektaklu Dziewictwo na festiwalu Fama 2009, jednak projekt skomponowania muzyki do filmu „Gabinet doktora Caligari” był dużo większym wyzwaniem. Bardzo dużo się wtedy nauczyliśmy i też w jakiś sposób ukształtowaliśmy swój styl. Był to projekt łączący w sobie muzykę filmową, jazzową jak i elementy muzyki elektronicznej granej na żywo. Film niemy jest szczególnym wyzwaniem, gdyż muzyka musi być w nim cały czas. Nasze dzieło było bardzo dobrze przyjęte i wywołało duże zainteresowanie, na wrocławskiej premierze w auli PWR było około 1000 osób. Film ten był dla nas ważnym wydarzeniem, ponieważ dał nam sporą ilość fanów we Wrocławiu. Na koncertach w naszym mieście po tym wydarzeniu zaczęło się pojawiać tak liczna publiczność, że nawet dla nas było to zaskoczeniem, że na koncerty jazzowe może przychodzić tyle ludzi. Dla mnie to akurat było jedno z większych wyzwań napotkanych na muzycznej drodze.

Rozmowa z Sinusoidal

Adrianna Styrcz i Michał Siwak (Sinusoidal), fot. Karol Jarek
„Sinusoidal to twór absolutny, od początku odmieniający się sam przez się” – rozmowa z Adrianną Styrcz i Michałem Siwakiem (Sinusoidal).



4871: Michał – jesteś założycielem Sinusoidal. Jaka jest geneza tego projektu? Zanim powstał Sinusoidal, byłeś (zresztą, nadal jesteś) aktywnym uczestnikiem wrocławskiej sceny elektronicznej i nie tylko: co spowodowało, że poczułeś potrzebę powołania do życia nowego muzycznego bytu?
Michał Siwak: Projekt Sinusoidal początkowo tworzony z Magdą Pasierską się rozpadł. Mieliśmy inne pomysły i priorytety. Powstał projekt Siwak, przy którym współpracowałem z wieloma artystami. Jednak z Adą to szło najlepiej. Po paru miesiącach mieliśmy już bardzo dużo materiału i doszliśmy do wniosku, że chyba założymy zespół. Myśleliśmy nad nazwą i Ada zaproponowała Sinusoidal. Nazwa funkcjonowała, był już myspace. Zresztą ta nazwa bardzo do nas pasuje.

4871: Jesteś freelancerem, piszesz muzykę do spektakli teatralnych, reklam, spotów multimedialnych, aranżujesz remiksy, koncertujesz jako DJ Siwak – to dość rozległy teren działań. Czego brakowało Ci w tym wszystkim, że postanowiłeś do swojej aktywności dołożyć jeszcze jeden muzyczny projekt?
Michał Siwak: Sinusoidal to artystycznie sprawa najważniejsza. Tu się spełniam. To moje wnętrze. Jestem człowiekiem nie potrafiącym usiedzieć na jednym miejscu. Jestem ciekawy świata i wrażeń. Dlatego próbuję się realizować w wielu przestrzeniach. Cieszy mnie bardzo, że jak na razie mi się to udaje. Przez całe swoje życie zarabiam tylko na muzyce (w różnych jej formach) i mam nadzieję, że tak pozostanie.

4871:  Ada – a jak z Twojej perspektywy narodził się Sinusoidal? Pamiętasz pierwszą rozmowę z Michałem o tym projekcie?
Adrianna Styrcz: Z początków pamiętam, że byłam jeszcze wtedy wielką kolorową nieokiełznaną kulą energii, wpadającą do naszych wspólnych miejsc, żądną jakiejś bliżej nieokreślonej przygody i mało sprecyzowanej w kierunkach akcji. Mówiło się do mnie, a moje oczy co chwila lądowały na innym przedmiocie, a w głowie następował przemiał od piętnastu do pięćdziesięciu odmiennych tematów. Klasycznie w tym wieku, chciałam wszystko i na już. Kochałam (jak je sama określałam) „spłowiałe murzynki”, czyli czarne wokale w białych ciałach: Madeleine Peyroux, Angela McCluskey, Joss Stone, Amy Winehouse czy Alice Russell. Bardzo chciałam być taka jak one, ale to co jest homologiczne i pewne w tamtym zdarzeniu, to przeczucie, że wydarzy się coś większego.  A i zapamiętałam twarz Michała od razu, co wszystkim przychodzi raczej z trudnością.

4871:  Któremu z projektów, w których braliście udział wcześniej, stylistycznie jest najbliższej do Sinusoidal?
Adrianna Styrcz: Nic nie jest bliższe Sinusoidal, to twór absolutny od początku odmieniający się sam przez się. Poważnie, naprawdę nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek robiła cokolwiek równie satysfakcjonującego, korzystając stricte ze swojej wyobraźni. Może niejednokrotnie kalekiej, ale summa summarum w miarę jak uczę się uspakajać swoją zmienność i niestałość, coraz częściej z dumą wskazuję na swój udział w tym zespole.

4871:  Wspomnieliście o projekcie „Siwak”. Co to był za projekt? Czy Sinusoidal jest jego muzycznie naturalną kontynuacją?
Adrianna Styrcz: Moim zdaniem więcej w obecnym Sinusoidalu projektu Siwak, niż Sinusoidala w wersji z Magdą Pasierską. To, co było kiedyś hiphopowe, wypłynęło na szerokie wody ambientu, a zadziorne scaty wtopiły się w krystalicznie liryczne frazy; dużo więcej oddechu i świeżego powietrza w tej naszej dźwiękofalowej powiastce. Zresztą, to wszystko wciąż ewoluuje i na dobrą sprawę nie wiadomo w jakiej formie zostanie przekazane – jedynym bazowym odniesieniem pozostaje nośnik typu np. CD.

4871:  Wspomnieliście też, że udało się wam skomponować już sporo materiału. Jak właściwie wygląda „od kuchni” metoda powstawania kompozycji w Sinusoidal? Projekt jest na tyle nieliczny personalnie, że trudno sobie wyobrazić próby, na których zazwyczaj wykuwają się kompozycje.
Adrianna Styrcz: Wszystko spaja się odrębnie. Albo ja coś mruczę, zapisuję, wysyłam, a Michał dopełnia historię muzycznie, albo Michał wysyła mi pomysł i ja powoli się do niego ustosunkowuję. W niedalekiej przyszłości planujemy zmienić tryb naszej pracy, także zobaczymy czy idąc tym tropem wydamy w ogóle kolejną płytę (śmiech).

4871:  Przeważnie muzyka powstaje do tekstu czy odwrotnie?
Michał Siwak: Działa to w dwie strony. Dostaję od Ady pomysły wokalne i do nich komponuję muzykę (tak było na przykład z utworem „The One”) albo wysyłam jej podkłady, do których wymyśla swoje partie. Tak powstaje szkic, który dopieszczamy już wspólnie.
Adrianna Styrcz: W obu przypadkach wszystko rodzi się z muzyki. Muzyka jest celem, wspólną obsesją.

4871: Michał – oprócz tego, że razem z Adą koncertujecie w ramach Sinusoidal, grywasz także koncerty solo jako DJ Siwak. Czy twoje występy solo to zupełnie inna muzyczna bajka niż Sinusoidal?
Michał Siwak: Oczywiście. Na dodatek jako dj też gram bardzo różnie. Powinienem mieć kilkanaście pseudonimów. Lubię zbyt wiele rzeczy. Staram się nie ograniczać. Dlatego grając całonocne imprezy mieszam gatunki. Kiedy zaś występuję gdzieś z dwugodzinnym setem, staram się żeby było to spójne i trzymam się jednego stylu.

4871:  15 czerwca 2011 ukazała się wasza EP-ka, zatytułowana, po prostu, Sinusoidal. Co możecie o niej powiedzieć? Brzmi tak, jak chcieliście, żeby brzmiała? Jak ją traktować – jako muzyczną zapowiedź tego, co zdarzy się we wrześniu?
Michał Siwak: Jesteśmy z EP-ki bardzo zadowoleni. Udało się nam zmontować na niej jakąś opowieść. Wszystko do siebie pasuje.
Adrianna Styrcz: EP-ka wyszła nam na spontanie, z płytą będzie dopiero dramat, jak to wszystko polepić. Oczywiście mówię to pół żartem, pół serio; EP-ka to jedna spójna opowieść. Enigmatyczna, miejscami łkająca, gdzieniegdzie tęskna i tkliwa.  Co innego wrześniowe wydawnictwo (śmiech).

4871:  No właśnie: na wrzesień zapowiadana jest płyta długogrająca Sinusoidal: co się na niej znajdzie? Czy muzycznie będzie się różnić od EP-ki?
Adrianna Styrcz:
To, co będzie można usłyszeć na albumie, to kolorowe kwiatki szczęśliwości od początku powstania projektu - różne inspiracje, różne kolory. Jedno jest pewnie: elementem zespalającym jest wokal, chociaż on też bywa chwiejny.
Michał Siwak: Wydaje mi się, że muzycznie płyta jesienna będzie zbliżona do EP-ki. Jest na niej więcej materiału dlatego też będzie bardziej zróżnicowana i urozmaicona stylistycznie. Ale to chyba dobrze.
 
4871:  Po wydaniu EP-ki pojawiły się entuzjastyczne komentarze, że jesteście nową jakością na polskiej scenie elektronicznej, prezentujecie poziom światowy, itp. Czy czujecie, że Sinusoidal tworzy nową jakość?
Adrianna Styrcz: Może uzupełniamy zbiorową wyobraźnię muzyczną narodu? Nie mam pojęcia. Cieszy nas jednak jak wiele ludzi nie znało tego typu muzyki i przekonało się do niej dzięki nam, albo ilu mówiło, że raczej to nie jest w ich typie, a potem jednak przychodzili na kolejne koncerty.

4871:  Na koncertach zdarzyło wam się występować już w poszerzonym składzie: np. w Puzzlach grali z wami Tadeusz Kulas (trąbka), Zbigniew Kozera (kontrabas) i Wojtek Orszewski (gitara). Czy to był pomysł jednorazowego użytku?
Michał Siwak: Na pewno nie. Świetnie nam się z chłopakami współpracuje. Zresztą, jak podkreślamy, jest Sinusoidal oraz Sinusoidal Live. Na koncertach staramy się urozmaicać nasze numery. Jest pole do improwizacji. Chcielibyśmy nawet kiedyś jeszcze bardziej poszerzać składy koncertowe. W miarę możliwości.

4871:  Muzyka elektroniczna to nie jest gatunek, w którym często pojawiają się tzw. „przeboje”. A jednak: wasz utwór „Cookie with a surprise” stał się jedną z najczęściej granych piosenek we wrocławskim Radio. Spodziewaliście się, że zdobędzie taką popularność?
Adrianna Styrcz: Popularność jak wiemy przyszła skądinąd, a teraz biegnie własnym torem. Ja jednak nigdy nie kategoryzowałam utworów w postaci przeboju, nie mam pojęcia jaka jest tego geneza i może to nawet lepiej. Często słyszę zarzuty, że nasze utwory są niepowtarzalne, bo linia wokalna jest literalnie nie do powtórzenia. Mnie to bawi i cieszy - robimy muzykę do słuchania, nie do żwawego tupania nóżką czy skakania w dyskotece. Jakkolwiek miło jest nam, że dostrzeżono wspólne starania i spotkaliśmy się już na początku z szerokim odbiorem, to mobilizuje do dalszej pracy; ostatecznie nie robimy tego wyłącznie dla siebie.

4871:  Muzyka elektroniczna często kojarzy się także z pozostawaniem poza głównym nurtem sceny rozrywkowej. Czy mielibyście coś przeciwko temu, by przypadek Sinusoidal zmienił ten stereotyp? Czy waszym zdaniem to możliwe, żeby muzyka elektroniczna była tak popularna jak np. muzyka rockowa?
Adrianna Styrcz: Stereotypy to uproszczenia, których funkcjonowania do tej pory nie pojęłam. Osobiście wydawało mi się, że np. wrocławska scena muzyczna elektroniką stoi, a rockowa jedynie pod przewodnictwem prawdziwych weteranów muzycznych, których ciągle gościmy na juwenaliach i tym podobnych imprezach. Być może więc mam tylko zapatrywanie w zasięgu lokalnym, a słyszę, to co chcę słyszeć. Wiem za to, że rocka nie chcę słyszeć, a już na pewno nie w swoim wykonaniu. Co do muzyki rozrywkowej, za taką uważam muzykę popularną, a w tej w ostatnich latach bardzo wiele komponentów elektronicznych.

4871:  Słuchaczom EP-ki muzyka Sinusoidal kojarzy się z różnymi artystami, od new-jazzu, przez związanego z ECM-em Nilsa Pettera Molvaera po muzyków z kręgów brytyjskiego trip-hopu. Możecie opowiedzieć o swoich inspiracjach, które miały wpływ na brzmienie Sinusoidal?
Ada: Nasza recepta na brzmienie Sinusoidal jest prosta: dwa całe serca, ocean ciszy, szczypta smutku i odrzucenie lęku przed nieprzeniknioną przestrzenią. Potem oczywiście jest miejsce dla inspiracji muzycznych obecnych już na rynku, a wśród nich Little Dragon, Bonobo, Boards of Canada, Burial, Radiohead oraz wielu innych.
Michał Siwak: Wielu wielu. Wolelibyśmy się nie określać gatunkowo. Jednak jeśli już się przyklejać to najbliżej nam do trip-hopu.

4871:  To jeszcze ostatnie pytanie w  temacie inspiracji. Ada -  twój rozbrajający wokal i sceniczny, „dziewczęcy image” wielu słuchaczom Sinusoidal kojarzą się z Anją Garbarek. Czy to ważna postać wśród Twoich inspiracji?
Adrianna Styrcz: W ogóle. Jak powiedziałam już w jednym z wywiadów, dostałam kiedyś w prezencie dwie płyty i jeszcze do nich nie dojrzałam…czekają na mnie. Ogólnie nie znoszę porównań - w moim pokoju jest jedna szuflada i wypełniają ją stare i niepotrzebne rzeczy, tak też usiłuję władać opiniami w życiu. Każdy ma swój rozbieg do doskonałości, jeśli tylko jej od siebie wymaga, a skrzydła winien rozkładać w dowolnym tempie, wszelkie restrykcje tylko obniżają wartość danej postaci i jej okres przydatności. Może trochę to zawiłe, co mówię, ale według mnie też inspiracje powinny być jedynie krzynką ku dopełnieniu samorodnego twórcy.

4871:  Michał – grałeś na wielu festiwalach związanych z muzyką elektroniczną, także za granicą. Jaka jest – twoim zdaniem – kondycja muzyki elektronicznej w Polsce? Czy to poziom daleko odbiegający od tego co się gra za granicą? Czy w Polsce twoim zdaniem jest zapotrzebowanie na tego typu muzykę? Czy ma ona szansę stać się bardziej popularną?
Michał Siwak: Wydaje mi się, że z tego typu muzyką w Polsce jest całkiem ok. Na pewno jest uboższa niż na przykład w Stanach czy Wielkiej Brytanii… Nie mamy jednak kompleksów i większość polskich projektów elektronicznych, którymi się interesuję, stoi na naprawdę niezłym poziomie. Wrocław ma fajną scenę elektroniczną. Polacy są wciąż przyzwyczajeni, że tego typu dźwięki z natury rzeczy pochodzą z Zachodu. Dlatego też tak często obserwujemy zdziwienie gdy dowiadują się, że Sinusoidal jest stąd. To pozytywne zdziwienie, które nas w jakiś sposób cieszy. Mamy nadzieję że uda nam się przyzwyczaić parę osób, że w Polsce jest niegorzej a czasem nawet i lepiej.

4871:  Co chcielibyście osiągnąć w muzyce? Jakie są wasze cele?
Adrianna Styrcz: Chciałabym zawsze osiągać prawdę. Jedyne czego oczekuję od siebie, to żeby wszystkie pomysły wychodziły nie tylko z głowy, ale i z serca, obojętnie czy są akceptowalne dla większości, czy mniejszości. Chciałabym też zawsze robić to, co będzie mi się podobało, żeby sobie niczego nie wyrzucać w sumieniu na starość. Ciągle jeszcze wierzę, że być może da się odkryć jakiś niezbadany element, chociaż wszyscy zgodnie twierdzą, że w muzyce już wszystko było, a co poniektórzy zamykają jej istotę w paru zaledwie płytach, bynajmniej nie z braku zaangażowania w odsłuchiwanie rozmaitości muzycznych. Celów jest tak naprawdę więcej, ale wszystkie siedzą w mojej głowie, albo na liście „do zrobienia”, a życie jak zwykle zweryfikuje.
Michał Siwak: Ja natomiast w muzyce wolałbym bardziej coś osiągać niż osiągnąć. Zbliżać się jest lepiej niż docierać. To motywuje do kolejnych działań i  eksperymentów. Na pewno nie chciałbym osiąść na laurach.

4871:
 Na waszym koncercie w warszawskiej Regeneracji słuchał Was podobno Tricky. To powiedzcie na koniec: jaka jest historia tej znajomości? Zainteresowała go wasza muzyka?
Adrianna Styrcz: Słuchał. Zainteresowała. Szczegóły pozostawiamy sobie, bo pamięć ludzka dziwna jest i zgubną bywa.

rozmawiał: bloom

Subiektywne Ucho (Kostas Georgakopulos)

fot. Bartłomiej Kuźniak, Studio 333
Kostas Georgakopulos -
Dyrektor Artystyczny Avant Art Festival,

rekomenduje płytę:

Blonde Redhead  "Penny Sparkle" (2010)


Blonde Redhead - "Peny Sparkle"


Blonde Redhead - "Penny Sparkle" (2010)  Elctronic music/Female Vocal / Indie Rock / Noise / Post-Rock/ Avant Pop/ Psychadelic.

Wszystkie te określenia pasują do zdefiniowania tego zespołu, nie uwierają, ale czy to ma jakiś sens ? Czy to jest w ogóle potrzebne?

To jeden z tych nowojorskich zespołów, które miały i mają ogromny wpływ na współczesny, nowoczesny avant pop, a pozostających, być może na szczęście, nieco w cieniu czy obok głównego nurtu. Ich muzyka miała wpływ na twórczość takich zespołów jak Interpol czy The Strokes. Z całą pewnością z wypiekami na twarzy ich płyt słuchali także TV On The Radio. Znam ich muzykę od kilkunastu lat; twórczość Blondie Redhead zawsze zaskakiwała świeżością i oryginalnością, więc zgłębianie jej każdorazowo było niezmiernie ekscytujące.

To projekt  pochodzących z Włoch dwóch braci bliźniaków: Amedeo i Simone Pace oraz  cudownej japońskiej wokalistki i multiinstrumentalistki Kazu Makino, a wszystko odbywa sie w moim ukochanym NYC –  trudno wyobrazić sobie smaczniejszy mix.

Od czasu ich debiutu krążkiem Blonde Redhead z 1995 r. minęło sporo czasu.  Po drodze powstała moja ulubiona Melody of Certain z 2000 r. - konsekwencja muzyków jest godna podziwu -  to cały czas bardzo świadome eksplorowanie przestrzeni muzyki popularnej, ale jednocześnie z ogromnym smakiem, emocją i poczuciem obowiązku grania niebanalnych, często eksperymentalnych piosenek. Początki kariery to porównania, moim zdaniem mocno nietrafione, do Sonic Youth. Niemniej, istnieje czynnik łączący twórczość tych zespołów - to pomysł na awangardowe aranże klasycznej  formuły kompozycji.

Penny Sparkle to płyta z nieco innym ogólnym brzmieniem, co wynika z jednej strony z wpływu nowych producentów, pochodzących ze Szwecji Henrika Von Siversa i Pedera Mannerfelta (odpowiedzialnych min.  za produkcję Fever Ray), ale również z faktu, że mniej na tej płycie gitar.  W zamian pojawiają się partie syntezatorów. Wszystkie kompozycje to mariaż brzmienia elektronicznego chłodu z ciepłem i emocją, czyli typowego dla Blonde Redhead eklektyzmu. Największą zaletą tej płyty są partie wokalne Kazu Makino,  słyszalne znacznie częściej niż w przypadku poprzednich płyt. Wokal Kazu to w tej chwili z całą pewnością jeden z najwspanialszych kobiecych głosów -  Makino brzmi jak anioł bądź elf, jak istota z innej planety. Nie szukając już w obłędzie innych określeń, Kazu jest po prostu cudowna; ma nieziemską barwę głosu. Czyż możliwe jest nie dać się totalnie uwieść choćby kompozycji Here, Sometimes?