wtorek, 30 sierpnia 2011

Recenzje płytowe: Michał Zygmunt - "Muzyki"

Michał Zygmunt - "Muzyki" (2011)


Kto słyszał o Michale Zygmuncie? Gdzie ostatnio czytaliście z nim wywiad? Która z muzycznych gazet rozpisywała się dłużej o tym młodym gitarzyście? Nie czekam na odpowiedź, znam ją. Gdzieś mignęła krótka informacja, że koncert, że nowa płyta, że to trzecia już w dorobku...więcej nic. I dobrze – pewnie nie pisałbym o tej płycie, gdyby – tak, jak na to zasługuje – została szerzej zauważona. Ale ponieważ najnowszej płyty Michała Zygmunta nie ucapił żaden wielki pijarowy Nakręcacz Popytu, z rzetelną satysfakcją nie dam Wam o niej zapomnieć!

Bo „Muzyki” (tak zatytułowane jest najnowsze - hm, napiszmy to w końcu – dzieło Michała Zygmunta) to płyta, za którą stoi, oprócz poziomu samej muzyki, pewna dodatkowa wartość: idea. Ta mianowicie, mówiąc najprościej, która pragnie ocalić od zapomnienia świat, który skończył się wraz z II Wojną Światową. To świat (nie tylko) polskiej wsi, prostych ludzi, ich pracowitego żywota, i tych nielicznych wolnych w nim chwil, które zrodziły tradycję muzyki ludowej. Cóż obecnie bardziej przypomina nam o tej epoce niż stare, czarno-białe, przedwojenne fotografie? Idę o zakład, że właśnie takie wyszperane wśród rodzinnych albumów wyblakłe fotografie to pierwsza, i chyba najważniejsza, inspiracja dla płyty.

Zresztą – właśnie twarze z takich starych zdjęć patrzą na nas z kart efektownej książeczki dołączonej do wydawnictwa. A muzyka? Wyrosła z fascynacji wiejską tradycją ludową, pełna etnicznych tropów i wielokulturowych inspiracji z jednej strony, a z drugiej wibrująca nowocześnie skrojonym jazzem i nieśmiałą elektroniką. W każdym razie – to ascetyczna symbioza gitary akustycznej i loopów, czasem też gościnnie akordeonu. Trochę (cóż, chcąc nie chcąc, zawsze jakieś muzyczne skojarzenie się przyplącze) „Muzyki” przypominają - łatwością wzbudzania tęsknoty za utraconą epoką, pewną dozą nostalgii oraz skromnością w doborze środków wyrazu (gitara + dodatki) - niektóre z płyt Billa Frisella (te z subtelnie podaną county-americaną) czy Marca Ribota. Ta płyta to nie naftalinowa cepeliada i kolejna retro-wydmuszka – to kunsztowna muzyczna wyprawa „w poszukiwaniu utraconego czasu”.

Łukasz Ragan

2 komentarze:

  1. Brawo Łukasz !
    Piękny tekst o pięknej płycie !!!
    Adam Strzępek - fan Michała

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie przypadkiem odkryłem. Płytę trzeba zamówić ;)

    OdpowiedzUsuń